Kasa z tyłka, czyli dofinansowanie z PUPu

To pierwszy z pododcinków cyklu „Samozatrudnienie. Kilka pytań nowicjusza„, tym razem poświęcony dofinansowaniu z Powiatowego Urzędu Pracy na rozpoczęcie działalności gospodarczej przez osobę posiadająceją status bezrobotnego.

Dofinansowanie dotyczy otwarcia firmy o dowolnym rozmiarze. Ze względu jednak na tematykę artykułu nadrzędnego tu ograniczam się tylko do samozatrudnienia.

Z czym się to je?

Dla osób bezrobotnych dostępne jest dofinansowanie w Powiatowych Urzędach Pracy. Z reguły jest to ok. szesnastu tysięcy złotych, które można przeznaczyć na wiele celów — od zakupu sprzętu, wyposażenie i remont biura, po kwestie reklamowe, marketingowe, pozyskanie nowych klientów, szkolenia, po badania rynkowe.

Wszytko trzeba najpierw ładnie zaplanować — do wniosku trzeba dołączyć mini-biznesplan — ale po uzyskaniu pozytywnej opinii i zgody niewiele już nas dzieli od państwowej jałmużny.

Co do zasady, pieniądze te można przeznaczyć tylko na zakupy jednorazowe. Nie wolno finansować kosztów działalności — płacenia nimi za faktury, rachunki, podatki, ZUS itd.

Jak się to je?

Wniosek o takie dofinansowanie można złożyć już pierwszego dnia posiadania statusu bezrobotnego, ale jest jedno małe-duże „ale”.

Przed pozytywnym rozpatrzeniem wniosku absolutnie i bezwzględnie nie można rozpocząć działalności gospodarczej. W przeciwnym przypadku wniosek zostanie automatycznie odrzucony ze względu na niespełnienie głównego kryterium — brak prowadzenia działalności gospodarczej w okresie co najmniej 12 miesięcy wstecz od momentu złożenia wniosku.

Polska idzie prężnie do przodu jeśli chodzi o rozwój, ale mimo wszystko machina biurokratyczna, działa prężnie, więc proces wnioskowania plus (po pozytywnym rozpatrzeniu wniosku) rejestracji działalności gospodarczej jest długi.

Lewy Wojtek, lewy Franek…

Nawet w małych PUPach (w małych miejscowościach), gdzie ilość wniosków o taką formę dofinansowania jest znikoma, cały proces (wniosek + później rejestracja działalności) to co najmniej miesiąc czasu i to przy silnie wiejących pomyślnych wiatrach. W większości przypadków (pierwszy wniosek odrzucony, zwykle ze względów formalnych) — co najmniej 2-3 miesiące.

Co to oznacza? Ano, lewiznę — ni mniej ni więcej. Musisz dogadać się z pracodawcą, że będziesz mu świadczył usługi w sposób nieprzerwany, ale w trzech trybach:

  • ostatni miesiąc — umowa o pracę + wypowiedzenie i zwolnienie,
  • 2-3 miesiące — pseudo-bezrobocie; pracujesz normalnie, ale kapusta pod stołem,
  • pierwszy miesiąc — działalność gospodarcza.

Jeśli masz sporo oszczędności (oraz zgodę szefa) i możesz sobie pozwolić na faktyczny urlop, to zyskujesz na tym same plusy:

  • nie oszukujesz swojego rządu i kraju — mimo wszystko, to gówno jest,
  • spokojnie i bez stresu załatwiasz wszystkie formalności.

Bo mimo wszystko jest tego sporo i jeśli musisz łączyć to z normalnym świadczeniem obowiązków pracy, to spodziewaj się kilku miesięcy stanu przedzawałowego.

Jeśli więc możesz zrobić sobie urlop i legalne przejście od zatrudnienia na umowie o pracę do samozatrudnienia i umowy o współpracy firm — to polecam to rozwiązanie.

Warto?

Czy w ogóle warto ładować się w ten cyrk? Z jednej strony jest sporo zachodu:

  • masa biurokracji i załatwiania przed,
  • oszukiwanie państwa, czyli pospolite kombinowanie,
  • masa biurokracji i załatwiania po, czyli rozliczenie dofinansowania.

Z drugiej strony jest tylko jeden argument: szesnaście kawałków, które można otrzymać bezzwrotnie i wydać na nowy sprzęt, urządzenie biura, reklamę, pozyskiwanie nowych klientów, corporate id (foldery, wizytówki, ulotki), badania rynku, szkolenia itd.

Można oczywiście walić w tyłek państwo na całego. Poprosić znajomego o lewą fakturę na te szesnaście kawałków, a całą gotówkę schować do kieszeni. Ale to cuchnie.

Dla mnie wybór był oczywisty. Nowy sprzęt, logo firmy itd. sfinansowane przez państwo.

Bezwzględnie trzeba pamiętać o kwestii zdolności kredytowej, o której piszę poniżej. Ona jest w zasadzie fundamentem do udzielenia sobie odpowiedzi na pytanie „czy warto?”.

Jak sobie „sparafrazujesz” na język polski znaną piosenkę Mr. President Coco Jambo:

Kup mi jacht, kup mi dom…
…kup samochód albo prom.
Kup mi jacht, kup mi dom…
…a będę hepi.

To będziesz już bardzo blisko odpowiedzi. Jeśli w najbliższym czasie planujesz kupić nowy samochód, mieszkanie, dom (albo prom) i to na kredyt — to raczej zapomnij o dofinansowaniu z PUPy. Ale szczegóły dalej.

O czym trzeba pamiętać?

Po pierwsze i najważniejsze:

  • wniosek załatwiasz ok. miesiąc (patrz niżej),
  • otrzymane środki rozliczasz do ok. 3 miesięcy, ale…
  • nie wolno Ci zamknąć firmy przez co najmniej rok czasu!

Jeśli splajtujesz wcześniej lub zrezygnujesz z prowadzenia działalności gospodarczej z dowolnego innego powodu — to musisz wszystko, co do grosza oddać. A, że sprzęt — zakładając, że w ogóle uda Ci się go sprzedać, będzie już amortyzowany, używany i sporo tańszy niż przy zakupie, może to oznaczać, że zamykając firmę przed upływem roku czasu znajdziesz się głęboko w dupie.

Banki nie udzielają kredytów firmom, które istnieją na rynku krócej niż rok, bo według analiz tychże banków, do 60-80% firm upada przed upływem roku czasu — weź to pod uwagę zastanawiając się nad ubieganiem się o dofinansowanie z PUP!

Po drugie — aby się cały numer udał (przejście z umowy o pracę na własną firmę, bez przerywania faktycznego zatrudnienia lub przy minimalnie krótkim okresie przejściowym) trzeba się zwolnić w odpowiednim momencie roku.

Kapusta na tego rodzaj dofinansowania jest mocno ograniczona i kończy się dość szybko. Im większe miasto, tym szybciej. W naprawdę dużych metropoliach — zaskakująco szybko.

W mojej małej mieścinie (< 50 tys. mieszkańców) udało mi się bez większych problemów uzyskać tę kasiorę jeszcze w sierpniu. W dużym mieście (150-200 tys. mieszkańców) znajomy w czerwcu urwał ostatnie dofinansowanie. W naprawdę dużym (400+ tys. mieszkańców) jeszcze inny znajomy w… marcu dowiedział się, że musi poczekać trzy kwartały, bo kapusta na ten rok już się skończyła.

Trzecia sprawa — trochę posrane przepisy.

W skrócie, nic nie może zostać Ci w kieszeni. Jeśli cały towar kupisz na faktury (w wielu PUPach nie ma takiego obowiązku!) to odzyskany w ten sposób VAT musisz zwrócić do PUPu — w ramach rozliczenia dofinansowania poproszą cię o zeznanie podatkowe VAT za wszystkie miesiące między przyznaniem środków a rozliczeniem dofinansowania.

Jeśli cały towar kupisz na paragony, to wówczas nic nie odzyskujesz i do PUPu niczego nie zwracasz, ale też nie wciągniesz tego w koszta firmy, czyli wychodzi na jedno.

Uwaga, kupa!

Powyższe jest lub powinno być dość logiczne. Natomiast trzecia rzecz, o której trzeba pamiętać, wynikająca pośrednio z drugiej, to już zupełny kanał, który wielu korzystających z dofinansowania przeoczyło.

Otóż:

  • pieniążki wydane w ramach dofinansowania są kosztem twojej firmy, ale…
  • pieniążki otrzymane z dofinansowania nie są dochodem twojej firmy.

Co to oznacza?

Jeśli tylko nie zarabiasz kroci, a przy tym otrzymasz dofinansowanie dość późno w roku, to raczej na pewno nie uda Ci się „przykryć” tego minus szesnaście tysięcy realnym dochodem. Czyli — prawdopodobnie zamkniesz pierwszy rok działalności na minusie.

Zdolność kredytowa twoja, jako Kowalskiego leci właśnie na łeb, szyję, dupę i pięty!

Bo w przypadku „prawdziwych” firm, takich większych, zatrudniających kilka osób co najmniej, zamknięcie pierwszego roku na minusie nie tylko nie jest niczym nienormalnym, ale wręcz jest bolesną oczywistością.

Ale ty nie masz takiej typowej firmy. Tylko samozatrudnienie. Niby jesteś firma, ale dla banku nadal jesteś Kowalski. I masz bardzo kiepską zdolność kredytową po pierwszym roku działalności gospodarczej. A, że 60-80% (według różnych źródeł) małych firm upadnie w pierwszym roku istnienia, to każdy bank na każdy z pierwszych miesięcy twojej działalności będzie patrzył bardzo uważnie.

A, że ponownie, jesteś zwykły Kowalski, a nie firma, więc prawie na pewno pracujesz sobie normalnie, jak dotąd, tylko forma zatrudnienia Ci się zmieniła. Po prostu — nie bójmy się nazywać spraw po imieniu — chcesz trochę państwo w dupsko poruchać, mniej podatków zapłacić, a więcej kapusty zarobić, bez marudzenia szefowi o podwyżce.

I prawie na pewno już za niedługo będziesz chciał nowy samochód (na kredyt), albo mieszkanie sobie kupić (na kredyt), albo na fajne wakacje polecieć (na kredyt, …rwa jego mać!). I wtedy możesz się bardzo niemiło rozczarować.

Alternatywa?

Dostępne są też dofinansowania unijne (do 40 tys. zł) na ten sam cel (rozpoczęcie działalności gospodarczej), w których finansowane może być wszystko, w tym koszty bieżące, np.:

  • wynajem biura (czego z pieniędzy PUP nie można płacić),
  • a nawet (!!!) przez sześć miesięcy dostajesz „pomostówkę” w wys. 1000 zł miesięcznie na spłacenie kosztów podatków, ZUSów i innych kosztów działalności firmy.

Jest tylko jedno małe „ale”. Zdobycie takiego finansowania to już jest turbo-biurokracja, czeka się kilka miesięcy do nawet roku czasu, a trzeba cały ten okres być bezrobotnym.

Kasa z tyłka, czyli dofinansowanie z PUPu

Zostaw komentarz